+1
Woy 30 czerwca 2022 19:06
20220607_084337.jpg


20220607_090256.jpg


Niestety na granicy parku stała strażnica – dalszy wjazd był niemożliwy bez permitu. Na szczęście była też droga idąca w bok (do miejsca zwanego Las Tres Lagunas). Pojechałem nią, wysiadłem z samochodu poza zasięgiem wzroku strażnika, przekroczyłem strumień będący granicą parku narodowego i wszedłem dobry kilometr w głąb parku. Nie widziałem niestety nic specjalnego – ładne góry otoczone chmurami. Żona i dzieci nie chciały tego zrobić, wystraszone stadem byków pasących się w pobliżu i idących wprost na nich.

DSC02241.JPG


DSC02245.JPG


Po powrocie namówiłem żonę i dzieci do przejścia przez strumień i formalnego „zaliczenia” parku (byki już odeszły kilkaset metrów dalej). Zrobili to, ale żona i syn zamoczyli sobie buty – dobra pamiątka z tego wyjątkowego miejsca!
Można zadać pytanie, czy był sens męczyć się przez trzy dni po niebezpiecznych drogach, żeby niewiele zobaczyć poza ładnymi widoczkami gór i formalnym przekroczeniem granic parku narodowego. Zarówno chwilę po, jak i miesiąc później stwierdzam, że zdecydowanie tak! To droga jest celem, a wspomnienia z tej szalonej eskapady zostaną z nami na zawsze.

...

Jedną z najfajniejszych rzeczy podczas podróży jest docenianie drobnych rzeczy, które większość z nas uznaje za oczywistość – a już na pewno żyjące w komforcie dzieci. Kiedyś po odbyciu 15-dniowego rejsu starą łajbą po Morzu Barentsa i Karskim bez zawijania do portu doceniłem, jak dużym komfortem jest ciepły prysznic czy w ogóle dostęp do ciepłej wody. W Peru, kiedy po ponad 25 godzinach jazdy po fatalnych drogach (po drodze osiągnęliśmy najwyższy punkt w naszym życiu – Abra Huachucocha na wysokości 4 341 m. n.p.m. – wyżej o 150 m. od poprzedniego rekordu z Argentyny) zobaczyliśmy na stałe asfalt, doceniliśmy, jaki to wspaniały wynalazek. Poczuliśmy się też nieco bezpieczniej, w żadnym innym miejscu nie widzieliśmy tylu krzyży, co nad tymi bezdennymi przepaściami. Niekiedy krzyży było kilkanaście w jednym miejscu – znak, że musiał tam spaść autobus…

Cud, że samochód to przeżył, choć był tak brudny, że nie dało się użyć wycieraczki z tyłu. Nawet ludzie na stacji benzynowej w okolicach Huancaspata (gdzie spaliśmy w najgorszych chyba warunkach w historii naszych podróży – pokój zamykany na kłódkę, diabelnie zimno, obskurna łazienka na zewnątrz i wąskie łóżka), gdy im powiedziałem, jak długa droga jeszcze mnie czeka, ze współczuciem mówili pobre carro czyli „biedny samochód”. Na szczęście mycie jest w Peru bardzo tanie – człowiek, który w Chavin de Huantar mył ręcznie mój samochód przez prawie godzinę wziął za to 10 soli, czyli jakieś 12 złotych.

Podczas podróży po peruwiańskich bezdrożach dokonała się we mnie mała przemiana. Dotychczas chyba raz czy dwa w życiu brałem autostopowicza, a podróżując we czwórkę z rodziną – zupełnie nigdy. Widząc machającego człowieka w połowie drogi między Chullin a Pumabambą najpierw go minąłem, a potem dałem po hamulcach, uzmysłowiwszy sobie, że przecież tą drogą samochód jedzie ze trzy razy na godzinę i biedaczysko będzie czekał nie wiadomo ile. Pan okazał się bardzo sympatyczny – pracował w wiosce przy budowie kanalizacji, ale ekipa potrzebowała materiałów, które są dostępne tylko w Pumabambie. No to go wysłali, a 40-kilometrowa trasa tam i z powrotem miała mu zająć całą dobę. Nie jestem orłem z hiszpańskiego, ale znam ten język wystarczająco, aby podtrzymać rozmowę, więc dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy o codziennym życiu w Peru. Biorąc pod uwagę poziom cen, standardowe zawody, które w Polsce nie dają zbytnio zarobić, w Peru dają nadzieję na godne życie – spotkaliśmy m.in. nauczycielkę szkoły podstawowej w niewielkiej mieścinie, która odchowała już dzieci i twierdziła, że powodzi się jej tak dobrze, że za kilka miesięcy wyjeżdża na wycieczkę do Meksyku. Inni potwierdzali, że dobrze się wiedzie m.in. pielęgniarkom czy policjantom.

Na pewno dobrze wiedzie się politykom, sądząc po aktywności kampanii wyborczej. Wybory samorządowe dopiero w październiku, a już w czerwcu niemal wszystkie budynki na prowincji są pomalowane w barwy poszczególnych partii i kandydatów.

DSC02246.JPG


DSC02247.JPG


DSC02248.JPG


Mężczyzna z pustkowia okazał się przełomowy – w sumie podczas podróży po Peru wzięliśmy autostopowiczów siedem razy. Niemal każdy oferował pieniądze za podwózkę (oczywiście odmawiałem) – widać, że w tym kraju autostop jest traktowany jako alternatywa dla regularnego, płatnego transportu publicznego.

Do Chavín de Huántar przyjeżdża niewielu turystów, ale dla nas było niemalże jak Paryż. Mnóstwo restauracji, wszystkie udogodnienia, a nawet mówiący po angielsku personel hotelowy – tego nie doświadczyliśmy przez ostatnich kilka dni. Jeśli ktoś zdecyduje się do Chavín de Huántar przyjechać, ze pewnością nie pożałuje. A wszyscy przyjeżdżają, żeby zobaczyć stanowisko archeologiczne o tej nazwie, stolicę cywilizacji Chavin, która w swoim rozkwicie (1200-600 p.n.e.) stanowiła prawdziwe imperium. Zwiedziwszy Chavin już w pierwszym tygodniu zamknęliśmy klamrą wszystkie kamienie milowe w historii Peru – od najwcześniejszej kultury Norte Chico (tej od Caral-Supe), poprzez Chavin, Casma-Sechin (od Chankillo i Cerro Sechin), Moche (Huaca de la Luna i Sol), Chimu (Chan Chan) do Inków (Marcahuamachuco) i podboju hiszpańskiego (reprezentowanego przez centrum Trujillo).

Rozpoczęliśmy zwiedzanie Chavin od małej różnicy zdań ze strażnikiem (chciał od nas certyfikatu szczepienia do miejsca na otwartej przestrzeni) a potem od lekkiego zawodu – początkowe budowle są nieciekawe i zamknięte dla publiczności. Ale już po kilkunastu minutach było wielkie łał, kiedy to weszliśmy na teren Zamku (El Castillo), centralnego placu i tzw. Wczesnej Świątyni. Samo Chavin określiłbym jako skrzyżowanie budowli prekolumbijskich z Meksyku (przy czym trzeba pamiętać, że meksykańskie są młodsze o co najmniej tysiąc lat!) oraz podziemnych miast z Kapadocji – Dernikuyu i Kaymakli. Skojarzenie z Kapadocją jest może przesadne, ale w Chavin można zejść do podziemi i przejść korytarzami chyba ponad sto metrów.

20220609_093120.jpg


DSC02259.JPG


DSC02265.JPG


Pokonując jeden z korytarzy dojdziemy do ekscytującego pomnika bóstwa, o tu:

20220609_095734.jpg


Jakby tego było mało, po drodze można podziwiać świetne przykłady sztuki. A jak komuś i tego za mało, reszta znajduje się w muzeum po drugiej stronie miasteczka.

DSC02264.JPG


20220609_103855.jpg


20220609_104026.jpg


Wracając do cywilizacji przejeżdżaliśmy przez Park Narodowy Huascaran, obejmujący najwyższy szczyt Peru o tej samej nazwie, wznoszący się na 6 768 m. n.p.m. Aż tak wysoko nie wjechaliśmy, ale i tak pobiliśmy nasz rekord wysokości – Tunel de Kahuish na 4 516 m. n.p.m., 175 metrów wyżej niż poprzedniego dnia.

20220609_115231.jpg


DSC02268.JPG


DSC02270.JPG


DSC02273.JPG


A trzeba wam wiedzieć, że dzień skończyliśmy śpiąc nad samym morzem…

A to wcale nie był rekord pokonanej w ciągu dnia amplitudy…

…i do rekordu zabrakło bardzo dużo, gruuubo ponad 1000 metrów.

Jak ja uwielbiam ten kraj geograficznych ekstremów!Obok Gringo Trail

Opuściwszy Chavin, nieco odetchnąłem. Pokonaliśmy pętlę północną, nieuczęszczaną i nieprzewidywalną, i wkroczyliśmy na Gringo Trail, gdzie nie spodziewałem się aż takich trudności drogowych. Miałem niby rację, tak ekstremalnych dróg, jak w okolicach Pataz, już nie doświadczyliśmy, choć i tak peruwiańskie drogi dały nam popalić. Ale nie uprzedzajmy faktów…

No właśnie, te cywilizowane drogi zaczęły się od konieczności przejechania Limy. 8-milionowy (szacunkowo, bo nikt nie wie, ilu tak naprawdę ma mieszkańców) moloch, ciągnący się przez kilkadziesiąt kilometrów nie ma obwodnicy, a więc przejazd Panamericaną na osi północ-południe wiąże się z przebijaniem się przez ogromne korki. W naszym przypadku Google Maps pokazało około 1,5h opóźnienia. Na szczęście po przebiciu się przez Limę jest dużo lepiej – odcinek Lima-Ica to najlepsza droga w kraju. Mimo to podróż nią nie jest szczególnie komfortowa, zwłaszcza w nocy, kiedy to co drugi kierowca używa długich świateł. W dodatku peruwiańscy kierowcy notorycznie jeżdżą lewym pasem, wyprzedzanie ich przypomina regularny slalom. I to mimo przypomnień „Use carril izquierdo solo para adelantar”, czyli „lewego pasa używaj tylko do wyprzedzania”. Do Pisco, gdzie spaliśmy, dotarliśmy nieco przed 11 w nocy, po drodze doświadczając bardzo niebezpiecznej sytuacji. Po zmroku, na dużej prędkości o mało nie potrąciłem przebiegającego przez autostradę mężczyzny. Zahamowałem niemal do zera, po drodze robiąc dwa odbicia w prawo i w lewo. Chłopu zapewne stanęła śmierć w oczach, a my długo nie mogliśmy się uspokoić. Na szczęście skończyło się tylko na strachu, ale nigdy nie byłem tak blisko pozbawienia kogoś życia.

Następnego dnia udaliśmy się do Iki – dużego, ale niezbyt ciekawego miasta, w którym zwiedziliśmy monumentalne Sanktuarium Señor de Luren ze słynną rzeźbą ukrzyżowanego Chrystusa.

DSC02279.JPG


Z Iki już tylko rzut beretem do geoglifów Nazca ale zgodnie z tytułem relacji nie będę o nich pisał. Jako, że teraz poruszaliśmy się mniej więcej po Gringo Trail, uwagę poświęcę mniej znanym miejscom po drodze.

Nazca to najgorętsze miejsce w całym Peru, środek pustyni (nomen omen, sama nazwa miasta oznacza „pozbawiony wody”). Jak w takim piekle mogła rozwinąć się zaawansowana cywilizacja tworząca takie wspaniałości jak słynne geoglify? Odpowiedź na to pytanie można częściowo poznać w samym miasteczku Nazca, za pomocą tamtejszych akweduktów. Skojarzenia ze znanymi akweduktami będą jednak fałszywe – te z Nazca zupełnie nie przypominają rzymskich ze słynnym Pont du Gard na czele. Peruwiańskie akwedukty są na ogół podziemne, a punkty czerpania wody mają kształt spirali. Przypominają więc irańskie kanaty, ale jest pewne, że ta technika rozwinęła się w Ameryce zupełnie niezależnie.

20220610_125950.jpg


20220610_132808.jpg


DSC02293.JPG


DSC02295.JPG


Okolice Nazca obfitują w osobliwości archeologiczne i podczas podróży zahaczyliśmy o jeszcze jedną. Z pewną obawą pojechaliśmy do położonego ok. 30 km od Nazca cmentarza Chauchilla. Skąd ta obawa? Chauchilla to miejsce nieortodoksyjne, cmentarz z… odkrytymi grobami. Pochodzące z czasów przed IX w. groby jeszcze do niedawna były zupełnie opuszczone, plądrowane i niszczone. Na szczęście rząd peruwiański to zmienił, otoczył rozkopane groby barierkami, ale i dzisiaj po godzinach można tam wjechać bez żadnych przeszkód. Kości ludzkie walają się po powierzchni, można wręcz grać w piłkę czaszkami. W ogóle szczątki ludzkie są wyjątkowo dobrze zachowane, a to dzięki stosowanej technice mumifikacji. Ciała (w tym malutkich dzieci) wyglądają dość makabrycznie i obawialiśmy się, jak zareaguje na to nasza prawie 7-letnia córka. Niepotrzebnie - nie tylko nie miała problemów z oglądaniem mumii, ale chciała dotykać ludzkich kości. A raz powiew wiatru strącił jej kapelusz prosto do grobu! Na szczęście nie spadł prosto na mumię, a znaleziony obok drąg pozwolił go wydostać.

20220610_142149.jpg


DSC02301.JPG


DSC02302.JPG


DSC02303.JPG


DSC02304.JPG


DSC02305.JPG


DSC02308.JPG


DSC02309.JPG


DSC02310.JPG


DSC02311.JPG


DSC02312.JPG


DSC02314.JPG

Martwy Byk

Z Nazca do Arequipy wiedzie dobra, ale wąska droga – czas przejazdu 560 km to około 10h. Trasa w większości prowadzi prosto wzdłuż wybrzeża, ale w miejscach, gdzie do Pacyfiku wpływa jakaś rzeka, robi się bardzo pokręcona. Pod sam koniec warto jednak odbić w lewo i odwiedzić jedne z najfajniejszych rysunków skalnych, jakie widziałem. Stanowisko nazywa się Toro Muerto (Martwy Byk), ale tę nazwę można by zamienić na prawie każde inne zwierzę – na tej pustyni nie przeżyje nic poza może wielbłądem. Ale wielbłądów w Nowym Świecie nie ma i nie było. Rysunki znajdują się blisko wioski Corire i żyznej doliny rzeki Camana. W tej części Peru miejsca zdatne do życia znajdują się tylko w bliskiej odległości nielicznych rzek. Wystarczy odjechać kilometr-dwa w bok i można tam spotkać co najwyżej martwego byka, piasek i skały.

W Corire jest coś w rodzaju centrum informacyjnego, gdzie ponoć trzeba kupić bilety i dostać przewodnika do petroglifów. My jednak minęliśmy ten przybytek i dotarliśmy do Toro Muerto za nic nie płacąc. Droga jest dość dobrze oznaczona, na miejscu jest nawet parking i wiata z oznaczeniem sugerowanej ścieżki. Dobrze jest mniej więcej się jej (tzn. ścieżki) trzymać, bo została poprowadzona obok najbardziej spektakularnych petroglifów. Największą radochę daje jednak odbijanie od niej i poszukiwanie rysunków na własną rękę. A są ich setki, niektóre bardzo duże, inne zauważalne dopiero po wspięciu się na skałę. Miejsce jest zachwycające, choć dla mnie zaskoczeniem było datowanie tych rysunków – zostały stworzone między 500 a 1000 r. naszej ery, w czasach, gdy w samym Peru wieki wcześniej tworzono rzeczy dużo bardziej zaawansowane, w tym wspaniałą ceramikę. Porównywalne rysunki w innych miejscach na świecie (np. Hail w Arabii Saudyjskiej) powstały kilka tysięcy lat wcześniej.

20220611_124232.jpg


20220611_124307.jpg


20220611_125520.jpg


20220611_131612.jpg


20220611_131920.jpg


20220611_132226.jpg


DSC02323.JPG


DSC02349.JPG


DSC02350.JPG


DSC02352.JPG


Tuż obok Toro Muerto znajduje się inna osobliwość – Park Jurajski Querulpa. Na pierwszy rzut oka miejsce wygląda jak mało udana atrapa parku rozrywki dla dzieci – idzie się w górę wśród naturalnej wielkości plastikowych odlewów dinozaurów.

20220611_143611.jpg


DSC02365.JPG


Ale wytrwałość zostanie nagrodzona – na samym szczycie znajdują się prawdziwe ślady dinozaurów, zastygnięte w skale miliony lat temu.

DSC02361.JPG


DSC02364.JPG

Wokół jeziora Titicaca

Nasza trasa wiodła przez Arequipę i jezioro Titicaca, ale zgodnie z tytułem relacji tych miejsc opisywać nie będę. Opiszę za to dwie rzadziej odwiedzane, ale interesujące atrakcje wokół Titicaki. Pierwszą z nich było Sillustani, nietypowy cmentarz plemienia Kolla, z najstarszymi nagrobkami pochodzącymi nawet z IX w. Plemię Kolla chowało swoich zmarłych w wieżach grzebalnych zwanych chullpas, a najbardziej znane zgromadzenie tychże jest właśnie w Sillustani. Stanowisko archeologiczne jest niesamowicie fotogeniczne, choć wysokość około 3700 m. n.p.m. daje się we znaki. Jest lekko chłodno, ale przyjemnie.

20220612_145137.jpg



Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

benedetti 30 czerwca 2022 23:08 Odpowiedz
Kibicuję relacji. Mam nadzieję, że zdążysz ją ukończyć przed moim wyjazdem 18 lipca.
cart 8 lipca 2022 17:08 Odpowiedz
Jeździłem po rzekach w NZ, ale wiedząc, że mam 7h taką drogą to za cholere bym nie wjechał ;)
cart 19 lipca 2022 12:08 Odpowiedz
Nie chcieliście jechać na Islas Ballestas? Bardzo miło wspominam takie bliskie spotkania ze zwierzakami.
robokun 19 lipca 2022 12:08 Odpowiedz
Dzięki za tę relację, czytam z zaciekawieniem, żeby dowiedzieć się, co mnie ominęło :) Zauważyłem dwa drobne przekłamania:Quote:Z nieznanych mi przyczyn Trujillo nie jest szczególnie popularne wśród turystów (...). A to drugie co do wielkości miasto w Peru (...)Poprawka: Trujillo jest trzecim co do wielkości (wg ludności) miastem. Drugim jest Arequipa.Quote:(...) Limy. 8-milionowy (szacunkowo, bo nikt nie wie, ilu tak naprawdę ma mieszkańców) moloch (...)Limę szacuje się na 10 milionów mieszkańców, nie na 8 milionów.
woy 19 lipca 2022 17:08 Odpowiedz
@cart Chcieliśmy, ale cóż, jak zwykle trzeba było dokonać wyboru, czasu na wszystko nie starczyło.@robokun Jest tak, jak piszesz, dzięki za wskazanie nieścisłości.
sko1czek 19 lipca 2022 17:08 Odpowiedz
@Woy suuuper!Bardzo ciekawe miejsca odwiedziliście, dobra relacja. Wiele lat temu udało mi się dotrzeć do Trujillo, Chan Chan, Huaraz i Chavin de Huántar. Wyprawę po Peru rozpoczynaliśmy wtedy od Chiclayo, gdzie w okolicy zwiedzaliśmy niezwykłe piramidy i grobowce królewskie kultury Moche oraz oglądaliśmy mumię El Señor de Sipán w muzeum w Chiclayo - gorąco polecam.Twoja wyprawa do Pataz i Rio Abiseo to już odlot - jechać 7 godzin po wertepach, żeby potem nie mieć jednego dnia czasu na wycieczkę do parku- no, ja raczej poświęciłbym którąś z atrakcji Gringo Trail, najchętniej pewnie cepeliadę jeziora Titicaca. Tylko Ty wtedy jeszcze tych atrakcji nie poznałeś ;)
woy 19 lipca 2022 23:08 Odpowiedz
@sko1czek Dzięki za miłe słowa!Co do wypadu do Rio Abiseo - być może trzeba było poczekać, ale Pataz naprawdę nie zachęcało do pozostania, a ja strasznie nie lubię marnować cennego czasu w podróży. Jednak nie żałuję - minął prawie miesiąc od powrotu, a nasze najżywsze wspomnienia są właśnie z tych trzech dni po wertepach oraz przygody z dotarciem do Machu Picchu (o tym jeszcze napiszę) i pewnie za parę lat też te momenty będziemy pamiętać najlepiej. Oczywiście najfajniej byłoby mieć czas na wszystko, ale trzeba się poddać realiom.Chcieliśmy też dotrzeć do Chiclayo i obejrzeć rzeczy, o których piszesz, ale wtedy trzeba by było odpuścić inne miejsca. Nic jednak straconego, Peru jest jednym z tych krajów, do których na pewno kiedyś wrócę.
sko1czek 19 lipca 2022 23:08 Odpowiedz
@Woy mam tak samo - planuję wrócić do Peru.I tylko dodam, że gdybyś planował kolejny wyjazd, dołącz do swojej trasy koniecznie Iquitos. Miasto i okolica są niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju - a kilka kawałków dżungli, także amazońskiej, już widziałem. A w każdym razie Iquitos było niezwykłe, kiedy tam doleciałem w 2006 roku.
benedetti 27 lipca 2022 05:08 Odpowiedz
Ja dziś przejeżdżałem przez Juliacę. Na wyjeździe wyglądało to jak obraz nędzy i rozpaczy, nawet jak na Peru. Pozdrowienia z San Pedro. :)
fortuna 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
super, przyznam ze przeczytalem cala i chetnie bym sam taka trase autem zrobil.Czy jest gdzies wspomniane ile kosztowalo wypozyczenie auta, czy jakos pominalem ten fragment?Pare lat temu jechalem busem z Cuzco do hydroelectrica i bede zyl krocej z 10 lat przez te jazde, masakryczny odcinek, pamietam ze jak sledzilem na maps.me droge to mi pokazywalo komunikat "unikaj za wszelka cene" :) prowadzac samemu auto czulbym sie o wiele lepiej, dlatego bede chcial tam wrocic wlasnie takim sposobem.
woy 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
@fortuna Za 16 dób zapłaciłem jakieś 900 USD - wtedy wyszło 4175 zł. Ogólnie wydaliśmy na miejscu na 4 osoby niemal równo 15 koła, z biletami 23k. Odliczając 3200 euro rekompensaty, wyjdzie całkiem budżetowy wyjazd :D Transport był zdecydowanie najwyższą pozycją w budżecie, z kolei zaoszczędziliśmy na noclegach, bo chyba nigdzie nie zapłaciłem więcej niż 200 zł za dobę.
igore 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja. Największy szacunek dla dzieci, że nie wysiadły gdzieś po drodze. :D
sko1czek 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
Dzieci przywykłe od małego do offroadowych atrakcji i wakacji z dala od plaż z palmami.
benedetti 31 sierpnia 2022 23:08 Odpowiedz
Z całym szacunkiem do fajnej relacji, ale na mnie też najwieksze wrażenie zrobiło to, że byliście tam całą rodziną. Gratulacje! Jesteście mega pozytywnymi "wariatami". :)
woy 31 sierpnia 2022 23:08 Odpowiedz
Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Rzeczywiście dzieci przyzwyczajane od małego :) @benedetti na początku miałem nadzieję, ale nie było szans na ukończenie przed Twoim wyjazdem. Inne obowiązki, zwłaszcza przeprowadzka, mnie przytłoczyły. Pisanie relacji i obróbka zdjęć zajmuje jednak kupę czasu.
jerzy5 7 września 2022 05:08 Odpowiedz
Fantastyczna relacja, będzie dla mnie inspiracją, więc masz mój głos :D