+1
Woy 30 czerwca 2022 19:06
20220612_145140.jpg


DSC02379.JPG


DSC02384.JPG


DSC02387.JPG


Z Sillustani udaliśmy się nad samą Titicakę, do Świątyni Płodności w Chucuito. Zwykle w miejscach kojarzonych z płodnością uwypukla się żeński pierwiastek tego procesu, ale świątynia w Chucuito jest poświęcona wyłącznie części męskiej. Co oznacza dziesiątki różnej wielkości kamiennych penisów – naliczono ich 86. Przy okazji, języki keczua i polski mają jak widać wiele wspólnego, bo świątynia nazywa się Inca Uyo. Miejsce jest fotogeniczne, ale uczeni przypuszczają, że zostało stworzone nie przez Inków, ale wiele wieków później. Inca Uyo to świetne miejsce nawet dla dzieci – podczas gdy my oglądaliśmy penisy, dzieci (i niektórzy dorośli) próbowały karmić i głaskać pasące się tam lamy.

DSC02399.JPG


DSC02400.JPG


Z Chucuito udaliśmy się do Puno, odwiedziliśmy tamtejszą katedrę i zjedliśmy kolację, aby noc spędzić w oddalonej o godzinę drogi Juliace. Juliaca cieszy się złą sławą najniebezpieczniejszego miasta w Peru, znajomy Peruwiańczyk straszył, że jest niebezpieczna nawet dla jego rodaków. Juliaca jest centrum przerzutowym kokainy produkowanej w peruwiańskiej dżungli i szmuglowanej do Boliwii, a stamtąd do Europy czy Ameryki Północnej. A trzeba Wam wiedzieć, że Peru jest największym producentem kokainy na świecie, już parę lat temu zdystansowało w tej kategorii Kolumbię. Jak zwykle (odpukać) okazało się, że strach ma wielkie oczy. Miasto wydaje się zupełnie normalne, nie zauważyliśmy nic niepokojącego i następnego dnia rano pojechaliśmy dalej.W drodze do Cuzco

Długo się zastanawialiśmy, czy nie wybrać się na słynną Tęczową Górę. Była praktycznie po drodze Juliaca-Cuzco, trzeba było jedynie wygospodarować na nią jakieś pół dnia. Po poranku w Juliace (położonej na wysokości ponad 3800 m. n.p.m.) definitywnie zrezygnowaliśmy. Nasza siedmioletnia córka, która do tej pory wysokości znosiła najlepiej z całej rodziny, nagle zaczęła się źle czuć. Przejawiało się to biegunką i wymiotami i podejrzewalibyśmy zatrucie, gdyby nie fakt, że jedliśmy to samo i tylko ona miała takie objawy. Mocno osłabioną wsadziliśmy do samochodu, na szczęście po dogrywkowej drzemce (i zjechaniu co najmniej 300 m niżej) jej stan się poprawił, a dolegliwości już nigdy nie wróciły.

Droga z Juliaki do Cuzco zajmuje jakieś 5 godzin, ale ten, kto po prostu pokona ją bez zatrzymywania po drodze, straci bardzo wiele. Naszym pierwszym przystankiem był kościół św. Pawła w Andahuailillas. Aż trudno uwierzyć, że w tak małym miasteczku jeszcze w XVII wieku wybudowano taką perełkę, arcydzieło sztuki barokowej. W środku nie można robić zdjęć, ale kilka zrobionych z ukrycia udało się przemycić. Warto dodać, że Andahuailillas nie jest wyjątkiem – piękne barokowe kościoły można znaleźć w innych miejscowościach regionu, jak choćby w Marcapacie, Oropesie czy Ocongate. Hiszpanie wyjątkowo dbali o krzewienie wiary wśród lokalnej ludności i nie szczędzili pieniędzy na kościoły i ich wyposażenie.

DSC02413.JPG


20220613_123151.jpg


20220613_123325.jpg


Przed Andahuailillas zabraliśmy autostopowiczkę, nauczycielkę, która chciała się dostać do Cuzco. Jednak w miasteczku zechciała wysiąść – zaczynał się mecz piłki nożnej Peru-Australia decydujący o awansie na mistrzostwa świata i nie chciała opuścić ani minuty. Ten mecz był narodowym świętem, nawet szkoły wcześniej skończyły zajęcia (początek spotkania był o 13.00), aby dzieci i nauczyciele mogli go obejrzeć. Niemal wszystkie dzieci były ubrane w koszulki drużyny narodowej. Mobilizacja narodu na nic się nie zdała – Peruwiańczycy przegrali po karnych. My nie mieliśmy wielkiego parcia na oglądanie, ale z racji pory obiadowej załapaliśmy się na drugą połowę. Traf chciał, że dzień wcześniej kupiliśmy synowi koszulkę piłkarską drużyny narodowej Peru, więc wyglądał jak swój.

A na obiad jedliśmy narodowe danie Peru - cuy czyli grillowaną świnkę morską. Całość wygląda niezbyt apetycznie:

20220613_142808.jpg


I taka rzeczywiście była w smaku, w dodatku ciężko się ją jadło. Nie polecam, przynajmniej nie w wersji grillowanej w całości.
Wyżerka była taka sobie, ale to co było przed i po niej było prawdziwym przysmakiem, tyle że kulturalnym. Jakieś 40 km od Cuzco zaczynają się wspaniałe pozostałości kultur przedinkaskich oraz oczywiście samych Inków. Pierwszym przystankiem była Rumicolca – miejsce dość niepozorne, „tylko” z dwoma piramidami. Ale Rumicolca to jedno z niewielu łatwo dostępnych miejsc, gdzie można oglądać oryginalny fragment Szlaku Inków, wpisanego na listę UNESCO pod nazwą Qhapaq Nan. Qhapaq Nan zawiera w sobie setki lokalizacji od Chile i Argentyny po Kolumbię, ale trzeba sporo się natrudzić, aby trafić do większości z nich i zobaczyć coś istotnego. Wpis pokazuje za to dobrze, jak wielkie i dobrze zorganizowane było imperium Inków, skoro brukowane drogi sięgały tysięcy kilometrów od stolicy w Cuzco.

20220613_125456.jpg


DSC02417.JPG


DSC02420.JPG


Zaledwie kilka minut drogi od Rumicolki znajduje się Pikillaqta, rozległe miasto (całość liczy 34 kilometry kwadratowe), zasiedlone od VI do XIII w., jeden z największych ośrodków kultury/imperium Wari – bezpośrednich poprzedników imperium Inków. Z Pikillaqty pozostało bardzo dużo, to jedno z tych miejsc, w których trzeba by było spędzić kilka godzin, żeby zobaczyć wszystko. Ulice miasta potrafią ciągnąć się przez jakiś kilometr. Wspaniałe miejsce i pozycja obowiązkowa.

20220613_132348.jpg


20220613_134422.jpg


DSC02422.JPG


20220613_133822.jpg


DSC02424.JPG


DSC02430.JPG


A to nie był koniec – przed dotarciem do Cuzco czekał nas jeszcze jeden wspaniały zabytek – ruiny miasta Tipon, o których powstanie już bez wątpliwości można posądzić Inków. Jakie to wszystko fotogeniczne! Doskonale zachowane tarasy z równo przystrzyżoną trawą, fontanny (służące niegdyś do celów ceremonialnych), kanały i biegające pomiędzy nimi świnki morskie.

DSC02433.JPG


20220613_152945.jpg

Park Narodowy Manu i ciąg dalszy ruin

Przez pierwsze dziesięć dni podróży po Peru bawiłem się świetnie, a wycieczka codziennie dostarczała mi niezapomnianych wrażeń. Zdawałem sobie jednak sprawę, że to, co jest dla mnie wodą na młyn, u pozostałych członków rodziny może wywoływać zmęczenie. Mój syn, kończący w tym roku 10 lat, strajkował zupełnie ostentacyjnie. Często nie wychodził nawet z samochodu, żeby zobaczyć kolejne ruiny, i deklarował, że podczas następnego wyjazdu zostanie u cioci.

Nie bardzo była możliwość kompromisu – był plan do wykonania i trzeba się było go trzymać, a jako że codziennie spaliśmy w innym miejscu, wszędzie musieliśmy jeździć razem. W Cuzco jeden jedyny raz spaliśmy dwie noce w tym samym miejscu i postanowiłem, że będzie to dobra okazja, aby pozostali członkowie rodziny nieco odpoczęli. Miejsce było idealne, bo w pensjonacie, w którym nocowaliśmy, mieliśmy darmowy dostęp do Netflixa (którego zresztą najzupełniej celowo nie mamy w domu). Co za czasy, w których ekranowa rozrywka zwycięża z ciekawością świata! :)*

*Żeby nie było, że wychodzę na starego zgreda – jak ktoś mnie pyta, co sądzę o młodych ludziach, szczególnie w kontekście zawodowym, mam na ogół dobrą opinię, którą puentuję znanym cytatem z Kazika: „Najbardziej mnie teraz wk… u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę”.

Podczas, gdy rodzina odpoczywała, ja miałem zadanie do wykonania. Wstałem o 4 rano, aby zobaczyć jak najwięcej i być może załapać się na wschód słońca w miejscu, które chciałem zwiedzić jako pierwsze. Ambitny plan został nieco nadwyrężony na samym początku, bo wyjeżdżając z hotelowego garażu zarysowałem błotnik. Wyjazd był tak stromy i wąski, że musiałem schować oba lusterka i skończyło się tak, jak się skończyło. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ten garaż był ewidentnym błędem projektanta – wyjazd był tak stromy, że następnego dnia samochód (przypominam, że to nie był maluszek, ale suv Toyota Rav 4) nie był w stanie wyjechać z dwójką dzieci z tyłu, udało się dopiero, gdy kazałem im opuścić auto. Na swoje drugie usprawiedliwienie dodam, że przy oddawaniu samochodu od razu wskazałem zarysowanie. Pracownik wypożyczalni Enterprise wrócił z pastą polerską, intensywnie pozacierał i stwierdził, że rysa mieści się w dozwolonych granicach i dodatkowego obciążenia nie będzie.

Początek dnia był taki sobie, ale dalej było lepiej. W zakładanym czasie dotarłem do bramy Parku Narodowego Manu. Problem pojawił się w tym, że brama była zamknięta. Na szczęście wystarczyło pojechać kilkaset metrów w bok, aby złapać strażników na gotowaniu śniadania. Jeden z nich odpuścił rozpalanie ognia, aby wypisać mi kwit (był szczerze zaskoczony widząc obcokrajowca płacącego stawkę o chyba 300% wyższą niż Peruwiańczyk) i otworzyć bramę. Pięć kilometrów i dwadzieścia minut później mogłem zameldować się na wysokości prawie 4000 m. n.p.m. w miejscu nazwanym Mirador de Tres Cruces, skąd podobno wspaniale obserwuje się wschody słońca. Było już niestety dobre pół godziny za późno, więc widoki były nie aż tak spektakularne, ale mimo wszystko chyba niezłe.


20220614_073215.jpg


20220614_072906.jpg


DSC02439.JPG


DSC02440.JPG


DSC02442.JPG


DSC02449.JPG



W drodze powrotnej do Cuzco chciałem zahaczyć o niezwykle malowniczą wioskę Pisac. Google Maps pokazywało 3h drogi i 137km trasę. Maps.me twierdziło, że da się to pokonać w 2 godziny a alternatywna droga zajmie 100 km. Uwierzyłem Maps.me i gorzko żałowałem. Po zwodniczo dobrym początku wpadłem na straszną gruntową drogę, niewiele ustępującą tej z Huamachuco do Pataz. Trzy razy musiałem się zatrzymać na dobrych kilka minut - a to z powodu prac remontowych, a to z powodu cięcia gałęzi, wreszcie dlatego, że trzeba było wyładować zawartość ciężarówki z cementem. Zamiast obiecanych przez maps.me dwóch godzin pokonałem ten dystans w jakieś trzy i pół!
Przy tej okazji pozwolę sobie na małą dygresję. Jednym z najwspanialszych aspektów podróży po Peru jest sympatyczna egzotyczność tego kraju. Przyjeżdżasz do Cuzco czy innej Arequipy, widzisz ludzi poubieranych w stroje ludowe i myślisz, że to specjalnie pod turystów. Ale to nie jest prawda, Peru jest pod tym względem naprawdę wyjątkowe. Na terenach wiejskich każdy się tak ubiera – zwłaszcza kobiety od nastolatek po sędziwe staruszki potrafią na co dzień chodzić w wielokolorowych ponczach czy wspaniałych kapeluszach. W dodatku w jednej wsi obowiązuje jeden wzór kapelusza, a kilkanaście kilometrów dalej w użyciu może być zupełnie inny.

20220608_110531.jpg


20220608_120437.jpg


Klnąc na czym świat stoi pokonałem kolejną drogę gruntową i dotarłem do Pisac. Zacząłem nie od samej wioski, ale od stanowiska archeologicznego Pisac, położonego na jej przedmieściach. Parque Archeologico de Pisac to kolejne miejsce, w którym szczęka mi opadła z zachwytu. Znów miałem przed sobą wspaniałe inkaskie ruiny, położone na zboczu wzgórza, wymagające niemałego fizycznego wysiłku, aby wszystko zobaczyć. Swoją drogą, mam jedną rekomendację – Peru to jeden z krajów, na którego zwiedzanie nie warto czekać do emerytury, bo w pewnym wieku można po prostu nie wytrzymać trudów wspinaczki. Nie chodzi nawet o chorobę wysokościową, która dotyka – bądź nie – niezależnie od wieku, ale zwiedzanie niemal każdych ruin wymaga pokonania co najmniej kilkudziesięciu metrów przewyższenia, co na wysokości powyżej 3000 m. n.p.m. może stanowić spory problem.

DSC02451.JPG


DSC02452.JPG


DSC02458.JPG


DSC02459.JPG


Minąwszy Pisac w drodze do Cuzco zwiedziłem jeszcze dwa wspaniałe przykłady inkaskich ruin – Tambomachay i Puka Pukara. Do rodziny dołączyłem wczesnym przedpołudniem i razem kontynuowaliśmy zwiedzanie Cuzco.

DSC02461.JPG


DSC02463.JPG


DSC02467.JPG

Trudna droga do Machu Picchu

Standardowo turyści dostają się do Machu Picchu w wygodny sposób – z Cuzco do Ollantaytambo autokarem, a stamtąd pociągiem prosto do Aguas Calientes. Wygoda ma swoją cenę – transport kosztuje dużo więcej, niż bilet wstępu do ruin, u mnie przy 4-osobowej rodzinie stanowiłby ponad 10% budżetu, który miałem przeznaczony na Peru. Mając do dyspozycji samochód i czytając relacje (w tym na forum fly4free) wiedziałem, że jest inna, dużo tańsza opcja – dojechać się do miejsca zwanego Hidroelectrica, a stamtąd przejść się wzdłuż torów do miasteczka. Była to opcja z elementem przygody, więc tym bardziej optowałem za jej egzekucją.

Z wypoczętą niemal całodniową labą rodziną wybraliśmy się więc w drogę do Machu Picchu. Mieliśmy na to jakieś 6-7 godzin – dość czasu, żeby zameldować się w Hidroelectrica około 14.30 i przed 17.00 dotrzeć do Aguas Calientes. Byliśmy na tyle zrelaksowani, że po drodze zwiedziliśmy unikatowe kopalnie soli w Maras, położone na zboczu góry i przez to niezwykle fotogeniczne.

20220615_093435.jpg


20220615_094654.jpg


DSC02481.JPG


DSC02485.JPG


DSC02487.JPG


DSC02493.JPG


Google Maps pokazywało, że bezpośrednio trasa z Cuzco miała zająć pięć i pół godziny, ze zwiedzaniem Maras jakieś sześć i pół. Profil jest ekstremalny nawet jak na peruwiańskie warunki – rozpoczyna się w Cuzco na 3400 m. n.p.m., przejeżdża przez Ollantaytambo na 2800 aby dalej w kulminacyjnym punkcie osiągnąć ponad 4300, zjechać na 1600 i zakończyć na mniej więcej 2000, po drodze pokonując ponad 90 serpentyn!

Trochę się obawiałem ostatniego odcinka od Santa Maria do Hidroelectrica - wg nawigacji 35 kilometrów miało zająć półtorej godziny, co oznaczało bankowo drogę gruntową w złym stanie. Wjeżdżając na nią mignęła mi jakaś tablica o zamkniętych i otwartych okresach, ale świadomie ją zignorowałem, nie wgłębiając się w treść. Zrobiłem jej zdjęcie w drodze powrotnej.

20220616_110908.jpg


Była godzina 13.20, kiedy dotarliśmy do szlabanu. Pilnująca go pracowniczka poinformowała nas, że dalej jechać się nie da, na całej długości trwają szeroko zakrojone prace, a drogę otwierają dopiero o 15.00. Poczułem ukłucie paniki – jeśli ten scenariusz miałby się ziścić, dotarlibyśmy do Hidroelectriki po 16.00 i do Aguas Calientes musielibyśmy maszerować w ciemności. A więc dawaj przekonywać panią, że z małymi dziećmi tak się nie da i muszą się nad nami ulitować. Pani pokiwała głową ze zrozumieniem i wykonała kilka telefonów do swojego kierownika. Wszystko na darmo, nawet gdyby kierownik nas puścił, zatrzymalibyśmy się przy wjeździe do tunelu, na którym zgodnie z harmonogramem pracował ciężki sprzęt. Siedzieliśmy więc spokojnie aż do otwarcia drogi, a czas umilała nam dyskusja ze świeżo poznaną parą Niemców, przez prawie rok pokonującą na motocyklach Amerykę Południową.

20220615_142752.jpg


Drogę otwierali tylko na pół godziny (zezwalali tak naprawdę na godzinę), a według nawigacji miała nam zająć godzinę piętnaście. Tak by było w świecie idealnym, w którym nikogo nie musisz wyprzedzać, z naprzeciwka nic nie jedzie i nigdy nie pomylisz drogi. Świat rzeczywisty tak nie wyglądał i gdzieś koło 16.15 byliśmy jeszcze jakieś 3 kilometry od celu. A tam znowu szlaban i informacja, że ponowne otwarcie drogi nastąpi o 18.00. To byłby już prawdziwy dramat, o 18.00 robi się ciemno i całą drogę trzeba by było pokonywać po omacku. Tym razem jednak pani szlabanowa i jej kierownictwo ulegli moim prośbom, puścili nas i przed 16.30 dojechaliśmy do stacji kolejowej Hidroelectrica. Tam na niestrzeżonym parkingu zostawiliśmy samochód (jakby ktoś chciał, jest też opcja strzeżona, ale wymagałaby spędzenia dodatkowych kilkunastu minut na dojazd i shuttle), zabraliśmy małe plecaki i ruszyliśmy w drogę. Mogliśmy jeszcze wybrać pociąg, który właśnie odjeżdżał, ale perspektywa zapłacenia w sumie 130 USD za kilkanaście kilometrów trasy (w jedną stronę! I nie ma zniżek dla dzieci!) sprawiła, że szybko odpuściliśmy tę opcję.

Droga z Hidroelectriki do Aguas Calientes zajmuje standardowo dwie do dwóch i pół godziny. Sprawny piechur pokona ją w półtorej. Poza kawałkiem podejścia na samym początku jest niemal zupełnie płaska, a jedyną trudnością jest przechodzenie pomiędzy torami – ścieżka jest raz po jednej, raz po drugiej stronie. Czasem trzeba też przechodzić po podkładach wiszących w powietrzu nad strumieniem.

20220615_162931.jpg


DSC02568.JPG



Ale koniec końców nic ani strasznego, ani trudnego. Trasa jest w wąwozie, więc tak koło 17.30 zrobiło się zupełnie ciemno. Świeciliśmy latarkami w telefonie i dołączyliśmy do grupy turystów, która oprócz świateł miała też muzykę - i takim sposobem bez marudzenia ze strony dzieci dotarliśmy do Aguas Calientes. O miasteczku napisano już wiele, więc nie będę się powtarzał – mimo drożyzny udało nam się znaleźć przyzwoity hotel za jakieś 150 złotych za dwa pokoje.
Wejście do Machu Picchu mieliśmy o 7 rano, czekała nas też droga powrotna na piechotę, więc zdecydowaliśmy się na autobus. Przyjemność nie jest tania – 12 USD w jedną stronę, na szczęście jest 50% zniżka dla dzieci. Biedniejszy o 72 dolary kupiłem bilety na dzień następny na 6.30 rano.
O samym Machu Picchu nie będę za dużo pisał, trzymając się tytułu relacji. Dość powiedzieć, że pogodę mieliśmy fantastyczną, a miejsce zdecydowanie zasługuje na miano jednego z najpiękniejszych na świecie.

20220616_073526.jpg


20220616_074327.jpg

Powrót do Limy i zakończenie

Droga powrotna do Limy minęła bez większej historii. Z Hidroelectriki mieliśmy się dostać do Abancay i Google Maps pokazywało taką oto trasę:

Santa Teresa Abancay.jpg


Trasy tej nie potwierdzały jednak dwie inne używane przeze mnie nawigacje – maps.me i herewego. Pełny podejrzeń postanowiłem zasięgnąć języka – wszyscy pytani zdecydowanie potwierdzili, że trasa proponowana przez Google Maps jest niemożliwa do pokonania i w pewnym momencie zmienia się na trasę pieszą. Trzeba było jechać okrężną drogą przez Ollantaytambo, ponownie wjeżdżając na 4300 m. n.p.m i zjeżdżając na około 2800. Tego dnia zaliczyliśmy nasz rekord – 114 serpentyn, nie licząc dziesiątek innych zakrętów mniejszych niż 180 stopni. Oczywiście po raz kolejny trzeba było czekać na otwarcie drogi i potem w szaleńczym tempie pokonywać trasę do Santa Maria. Tym razem jadąc jak wariat zrobiłem to w 1h 10 min – ciągle za wolno, żeby załapać się na godzinne okienko, na szczęście na końcowym odcinku byli wyrozumiali i nas puścili.

Po spędzeniu nocy w Abancay pozostały nam dwa dni, żeby dostać się do Limy. Pierwszego dnia spaliśmy w Ayacucho, po drodze zwiedzając dwa ciekawe obiekty – kolonialny most Pachachaca z XVII w. oraz kompleks archeologiczny Curamba.

DSC02580.JPG



Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

benedetti 30 czerwca 2022 23:08 Odpowiedz
Kibicuję relacji. Mam nadzieję, że zdążysz ją ukończyć przed moim wyjazdem 18 lipca.
cart 8 lipca 2022 17:08 Odpowiedz
Jeździłem po rzekach w NZ, ale wiedząc, że mam 7h taką drogą to za cholere bym nie wjechał ;)
cart 19 lipca 2022 12:08 Odpowiedz
Nie chcieliście jechać na Islas Ballestas? Bardzo miło wspominam takie bliskie spotkania ze zwierzakami.
robokun 19 lipca 2022 12:08 Odpowiedz
Dzięki za tę relację, czytam z zaciekawieniem, żeby dowiedzieć się, co mnie ominęło :) Zauważyłem dwa drobne przekłamania:Quote:Z nieznanych mi przyczyn Trujillo nie jest szczególnie popularne wśród turystów (...). A to drugie co do wielkości miasto w Peru (...)Poprawka: Trujillo jest trzecim co do wielkości (wg ludności) miastem. Drugim jest Arequipa.Quote:(...) Limy. 8-milionowy (szacunkowo, bo nikt nie wie, ilu tak naprawdę ma mieszkańców) moloch (...)Limę szacuje się na 10 milionów mieszkańców, nie na 8 milionów.
woy 19 lipca 2022 17:08 Odpowiedz
@cart Chcieliśmy, ale cóż, jak zwykle trzeba było dokonać wyboru, czasu na wszystko nie starczyło.@robokun Jest tak, jak piszesz, dzięki za wskazanie nieścisłości.
sko1czek 19 lipca 2022 17:08 Odpowiedz
@Woy suuuper!Bardzo ciekawe miejsca odwiedziliście, dobra relacja. Wiele lat temu udało mi się dotrzeć do Trujillo, Chan Chan, Huaraz i Chavin de Huántar. Wyprawę po Peru rozpoczynaliśmy wtedy od Chiclayo, gdzie w okolicy zwiedzaliśmy niezwykłe piramidy i grobowce królewskie kultury Moche oraz oglądaliśmy mumię El Señor de Sipán w muzeum w Chiclayo - gorąco polecam.Twoja wyprawa do Pataz i Rio Abiseo to już odlot - jechać 7 godzin po wertepach, żeby potem nie mieć jednego dnia czasu na wycieczkę do parku- no, ja raczej poświęciłbym którąś z atrakcji Gringo Trail, najchętniej pewnie cepeliadę jeziora Titicaca. Tylko Ty wtedy jeszcze tych atrakcji nie poznałeś ;)
woy 19 lipca 2022 23:08 Odpowiedz
@sko1czek Dzięki za miłe słowa!Co do wypadu do Rio Abiseo - być może trzeba było poczekać, ale Pataz naprawdę nie zachęcało do pozostania, a ja strasznie nie lubię marnować cennego czasu w podróży. Jednak nie żałuję - minął prawie miesiąc od powrotu, a nasze najżywsze wspomnienia są właśnie z tych trzech dni po wertepach oraz przygody z dotarciem do Machu Picchu (o tym jeszcze napiszę) i pewnie za parę lat też te momenty będziemy pamiętać najlepiej. Oczywiście najfajniej byłoby mieć czas na wszystko, ale trzeba się poddać realiom.Chcieliśmy też dotrzeć do Chiclayo i obejrzeć rzeczy, o których piszesz, ale wtedy trzeba by było odpuścić inne miejsca. Nic jednak straconego, Peru jest jednym z tych krajów, do których na pewno kiedyś wrócę.
sko1czek 19 lipca 2022 23:08 Odpowiedz
@Woy mam tak samo - planuję wrócić do Peru.I tylko dodam, że gdybyś planował kolejny wyjazd, dołącz do swojej trasy koniecznie Iquitos. Miasto i okolica są niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju - a kilka kawałków dżungli, także amazońskiej, już widziałem. A w każdym razie Iquitos było niezwykłe, kiedy tam doleciałem w 2006 roku.
benedetti 27 lipca 2022 05:08 Odpowiedz
Ja dziś przejeżdżałem przez Juliacę. Na wyjeździe wyglądało to jak obraz nędzy i rozpaczy, nawet jak na Peru. Pozdrowienia z San Pedro. :)
fortuna 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
super, przyznam ze przeczytalem cala i chetnie bym sam taka trase autem zrobil.Czy jest gdzies wspomniane ile kosztowalo wypozyczenie auta, czy jakos pominalem ten fragment?Pare lat temu jechalem busem z Cuzco do hydroelectrica i bede zyl krocej z 10 lat przez te jazde, masakryczny odcinek, pamietam ze jak sledzilem na maps.me droge to mi pokazywalo komunikat "unikaj za wszelka cene" :) prowadzac samemu auto czulbym sie o wiele lepiej, dlatego bede chcial tam wrocic wlasnie takim sposobem.
woy 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
@fortuna Za 16 dób zapłaciłem jakieś 900 USD - wtedy wyszło 4175 zł. Ogólnie wydaliśmy na miejscu na 4 osoby niemal równo 15 koła, z biletami 23k. Odliczając 3200 euro rekompensaty, wyjdzie całkiem budżetowy wyjazd :D Transport był zdecydowanie najwyższą pozycją w budżecie, z kolei zaoszczędziliśmy na noclegach, bo chyba nigdzie nie zapłaciłem więcej niż 200 zł za dobę.
igore 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja. Największy szacunek dla dzieci, że nie wysiadły gdzieś po drodze. :D
sko1czek 30 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
Dzieci przywykłe od małego do offroadowych atrakcji i wakacji z dala od plaż z palmami.
benedetti 31 sierpnia 2022 23:08 Odpowiedz
Z całym szacunkiem do fajnej relacji, ale na mnie też najwieksze wrażenie zrobiło to, że byliście tam całą rodziną. Gratulacje! Jesteście mega pozytywnymi "wariatami". :)
woy 31 sierpnia 2022 23:08 Odpowiedz
Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Rzeczywiście dzieci przyzwyczajane od małego :) @benedetti na początku miałem nadzieję, ale nie było szans na ukończenie przed Twoim wyjazdem. Inne obowiązki, zwłaszcza przeprowadzka, mnie przytłoczyły. Pisanie relacji i obróbka zdjęć zajmuje jednak kupę czasu.
jerzy5 7 września 2022 05:08 Odpowiedz
Fantastyczna relacja, będzie dla mnie inspiracją, więc masz mój głos :D