0
Woy 13 grudnia 2020 13:17
20201126_101156.jpg



Jakby tego było mało, niedaleko za Pirenopolis zerknąłem na prawo i oniemiałem. Z drogi roztaczał się widok na jeden z najładniejszych wodospadów, jakie widzieliśmy do tej pory. Sprawdziłem potem, że oglądaliśmy wysoki na 50 m i bardzo piękny wodospad Salto de Corumba. Taka jest Brazylia, na przyrodnicze czy kulturowe perełki można trafić zupełnie przypadkiem.

IMG_9282.JPG

Część V – najniezwyklejsza stolica świata

Przed 1956 r. nie było tu jeszcze niczego. Oprócz idei. Idei lewicowego prezydenta Juscelino Kubitschka oraz czołowych architektów świata, aby zbudować miasto idealne, a przy okazji ożywić ciągle niezbyt rozwinięty interior Brazylii.

Chyba żaden kraj nie nadawał się na takie zadanie lepiej, niż Brazylia. Po pierwsze, dysproporcje w rozwoju wybrzeża i wnętrza kraju były wtedy ogromne. Po drugie, to z Brazylii pochodzili ci najwybitniejsi architekci, mający wizję, wiedzę i doświadczenie potrzebne do realizacji tak ambitnego projektu. Wydaje się też, że w kraju był od dłuższego czasu klimat pozwalający na realizację takich śmiałych, utopijnych założeń. Może jeszcze Związek Radziecki by się nadawał, ale im chyba dość było dobrowolnych (w 1918 r.) oraz przymusowych (w 1941 r.) przeniesień stolicy ;-)

Architekci wzięli się więc za planowanie. Za całość koncepcji był odpowiedzialny Lucio Costa, najważniejsze budynki zaprojektował jego były uczeń Oscar Niemeyer, a architekturą krajobrazu zajął się Roberto Burle Marx, nie zapominając o setkach innych. Wyobrażam sobie ich zachwyt – niewielu architektów w historii miało tak wielkie pole do popisu, mogąc rozpuścić wodze wyobraźni w sposób niemal nieograniczony.

Panowie nie poprzestali na skopiowaniu rozwiązań znanych wcześniej i stworzyli miasto nawet nie na miarę swoich czasów, ale czasów, które miały dopiero nadejść (złośliwi mogą twierdzić, że ciągle nie nadeszły). Miasto zbudowano na planie lecącego kondora czy też samolotu, gdzie wzdłuż skrzydeł ulokowano dzielnice mieszkaniowe, a w korpusie budynki użyteczności publicznej. Na szczycie tegoż korpusu - głowie kondora czy też dziobie samolotu - znalazł się Plac Trzech Władz (Praça dos Três Poderes), z siedzibą Kongresu, Pałacem Prezydenckim oraz gmachem Sądu Najwyższego. Do wypoczynku służyć miało sztuczne jezioro Paranoa oraz Park Narodowy Brasilia, fragment prawdziwego lasu deszczowego zaledwie kilka kilometrów od centrum. W mieście wszystko miało swój porządek i plan, dzielnice mieszkaniowe były budowane w sposób identyczny. Ale najważniejsze, że miasto zbudowano z myślą o ruchu samochodowym, trochę zapominając o potrzebach pieszych – w latach 50-tych XX w. była to ekstrawagancja czy też wyraz nadmiernego optymizmu, bo nawet dziś wiemy, że nie da się oprzeć transportu tylko na ruchu samochodowym.

Już cztery lata później miasto było ukończone.

Jako, że przyjechaliśmy do Brasilii samochodem, możemy potwierdzić, że dla samochodziarzy miasto nadaje się idealnie. Jedynym minusem były wprawdzie szerokie, ale niemal ciągle zakorkowane aleje wjazdowe, na których ruch uspokajały dziesiątki fotoradarów. W ogóle Brasilia zdaje się potwierdzać twierdzenie, że niezależnie jak szerokie wybudujesz ulice, w pewnym momencie i tak się zakorkują.
Szerokimi alejami można dojechać również do centrum, nie kłopocząc się specjalnie o parkowanie – w ich środku jest multum miejsc parkingowych. Dość powiedzieć, że parkując kilka razy w różnych miejscach miasta nie dość, że błyskawicznie znajdowałem miejsce, ale nawet nie zapłaciłem ani centavo za parking.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od miejsca nietypowego, wielkiej białej piramidy będącej gmachem Świątyni Dobrej Woli (Templo da Boa Vontade), ekumenicznej świątyni służącej wszystkim religiom. Jak czytamy w poświęconej miejscu broszurze: Jest przede wszystkim wyrazem dążenia do upowszechnienia i zniesienia ograniczeń w ruchach ekumenicznych, a nadrzędnym celem jego istnienia jest braterstwo pomiędzy Istotami Ziemskimi i Niebiańskimi wszelkiego pochodzenia, hołdującymi różnym filozofiom, wyznającymi różne religie, popierającymi różne opcje polityczne, a nawet ateistami czy materialistami. Spragnieni dalszej wiedzy na temat świątyni mogą jej zaczerpnąć z oficjalnej broszury w języku polskim dostępnej tutaj:
https://www.boavontade.com/sites/defaul ... olones.pdf

Na miejsce nie wolno wchodzić w szortach, ale przemili strażnicy bezpłatnie udostępnili długie spodnie oraz spódnicę. Podłoga ułożona jest w formie ślimaka, z czarnymi i białymi polami. Odwiedzającym zaleca się, aby przeszli w skupieniu po czarnych polach w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara aż do środka, po czym wrócili po białych polach zgodnie z ruchami wskazówek zegara. Miejsce jest zdumiewającym konglomeratem głównych religii, a w świątynnym sklepiku można kupić różne amulety, kryształy, ale też symbole muzułmańskie, chrześcijańskie, hinduistyczne czy nawet bóstw starożytnego Egiptu.


IMG_9287.JPG


20201126_124410.jpg



Kolejna odwiedzana przez nas świątynia nie była ekumeniczna, ale z uwagi na jej sławę na pewno odwiedziło ją wielu niechrześcijan. Mowa o jednym z najsłynniejszych zabytków Brasilii – Sanktuarium Dom Bosco. Ponoć patron świątyni, św. Jan Bosko, pod koniec XIX w. miał sen, w którym widział wielkie nowoczesne miasto… a lokalizacją mogłoby odpowiadać dzisiejszej Brasilii. Przepowiednia okazała się samospełniająca - prezydent Juscelino Kubitschek znał proroctwo św. Jana Bosko i między innymi dlatego kazał usytuować Brasilię tam, gdzie jest obecnie. A Jan Bosko doczekał się w mieście swoich snów świątyni pod jego patronatem, jakiej nie widział świat.


20201126_132034.jpg


20201126_132138.jpg


20201126_132148.jpg



Po Sanktuarium Dom Bosco przyszedł czas na crème de la crème naszej wizyty, czyli Esplanada dos Ministerios oraz Praça dos Três Poderes. Niestety, te piękne budynki były tym razem zamknięte dla zwiedzających, więc mogliśmy je podziwiać jedynie z zewnątrz, parkując zwykle na skrajnym pasie 8-pasmowej esplanady. Kilka razy musieliśmy ją przekroczyć jako piesi, co było wyczynem dość trudnym – mieliśmy do wyboru albo naginać do najbliższych (czytaj – oddalonych o co najmniej pół kilometra) pasów ze światłami, albo liczyć na szczęście przy zmianie świateł. To naprawdę nie jest miasto dla pieszych. Ale pod wszelkimi innymi względami zachwyca i nie ma odpowiednika gdzie indziej na świecie.


20201126_133328.jpg


20201126_160103.jpg


IMG_9293.JPG


IMG_9296.JPG


IMG_9303.JPG


IMG_9304.JPG


IMG_9305.JPG


IMG_9306.JPG


IMG_9312.JPG

Po dłuższej przerwie spowodowanej kolejną podróżą wracam z relacją. Teraz już tak długich przerw nie przewiduję.

Część VI - przyrodnicze cuda w stanie Goias

Pomysłodawcom przeniesienia stolicy Brazylii z pewnością udała się jedna rzecz – rozwinięcie ekonomiczne środka kraju. Stan Goias, z którego wykrojono Dystrykt Federalny, nie jest wcale prowincjonalny i stał się naszym ulubionym stanem. Tym bardziej, że tankowanie było tu zdecydowanie najtańsze – litr etanolu kosztował nawet 2,75 reala (2 złote).

Ale stan Goias zachwycił nas przede wszystkim wspaniałą przyrodą i tu spędziliśmy nasze najlepsze dni wśród natury. Po opuszczeniu Brasilii pojechaliśmy na nocleg do Formosy, będącej niczym więcej niż sypialnią stolicy. Dość powiedzieć, że mimo noclegu w centrum miasta rano obudziły nas piejące koguty (swoją drogą, w Brazylii było to dość częste). Z Formosy z samego rana podjechaliśmy do wodospadu Itiquira, oddalonego o jakieś 40 minut drogi. Itiquira ma wysokość 168 m i, jak pisze Wikipedia, jest najlepiej dostępnym wodospadem tej wielkości w Brazylii. Rzeczywiście, do parku wiedzie dobra asfaltowa droga, a od kas biletowych do samego wodospadu dzieli 15-20 minut marszu. Poza ostatnim, nieobowiązkowym odcinkiem do podnóża wodospadu można ją nawet pokonać na wózku inwalidzkim. Przy przejściu pod sam wodospad zmoczenie obowiązkowe!

20201127_091943.jpg



20201127_092117.jpg



Trzy godziny drogi dalej czekała nas kolejna świetna atrakcja, zwana pompatycznie Księżycową Doliną (Vale da Lua). Fantastyczne kształty wapiennych skał uformował płynący tu przez setki tysięcy lat strumień. Jak to zwykle bywa w brazylijskich atrakcjach przyrodniczych, w płytszym miejscu można się kąpać, z czego skwapliwie skorzystaliśmy.


20201127_131621.jpg



20201127_131940.jpg



20201127_132252.jpg



IMG_9331.JPG



Następnego dnia wybraliśmy się do najważniejszego punktu naszej wizyty – Parku Narodowego Chapada dos Veadeiros, wpisanego na listę UNESCO jako jeden z najlepszych przykładów ochrony brazylijskiej sawanny, zwanej tutaj cerrado. Park jest czynny od 8.00 do 18.00, ale żeby wejść do środka, trzeba się zameldować przed 12.00. Wszystko dlatego, że oferowane trasy są bardzo długie i wymagające. Na szczęście można też zrobić nieco krótszy, 7-kilometrowy trekking do bystrzy, chyba jedyny, który w tej temperaturze (było koło 33 stopni) nadawał się dla mojej pięciolatki. Niestety ta trasa omija najciekawsze widoki, w tym na 120-metrowy wodospad. Ale i tak było świetnie, po drodze minęliśmy stado papug i zbieraliśmy przezroczyste, kwarcowe kamyki.


20201128_095757.jpg



20201128_105353.jpg



20201128_110606.jpg



20201128_104906.jpg

Część VII - niespodziewane spotkanie z Polakami i piękne rysunki skalne

Planując trasę miałem niezłą zagwozdkę, bo po zobaczeniu Chapada dos Veadeiros znaleźliśmy się w punkcie, z którego wszędzie jest bardzo daleko. Do najbliższej znanej atrakcji – Parku Narodowego Chapada Diamantina, było 1000 km i 13 godzin jazdy.

Ale jak szaleć to szaleć - postanowiłem skoczyć na jeszcze głębszą wodę i wybrać się w miejsce, gdzie turystów spoza Brazylii niemal się nie spotyka. Mowa o Parku Narodowym Serra da Capivara, najrzadziej odwiedzanym miejscu na liście UNESCO w Brazylii. Do tego parku było jeszcze nieco dalej – 1300 km i 18 godzin jazdy. Pokonaliśmy ten dystans znacznie szybciej, w granicach 15 godzin w aucie, po drodze zatrzymując się na nocleg w Barreiras.

Sama droga była bardzo malownicza. Początek w stanie Goias to jazda wśród wzgórz cerrado. Przy wjeździe do stanu Tocantins wzgórza zmieniły się w wyższe, bardziej dzikie i postrzępione góry. Do rolnictwa nadawały się wyłącznie jako łąki.


IMG_9350.JPG



IMG_9358.JPG



Trwało to przez jakieś 100 kilometrów, gdy dojechaliśmy do granicy stanu i nagle krajobraz zmienił się diametralnie. Skończyły się góry i zaczęły wielkie równiny, pokryte liczącymi setki, jeśli nie tysiące hektarów polami, obrabianymi przez ogromne maszyny rolnicze. Centrum tego rolniczego regionu znajduje się w Luis Eduardo Magalhaes.
Po noclegu w Barreiras wjechaliśmy na drogę krajową 135 i GPS pokazał drugi najdłuższy prosty odcinek w mojej historii jako kierowcy – najbliższy skręt za 581 km. Rekord należy do Omanu, gdy jechałem z Nizwy do Salali – tam GPS oznajmił, że mam skręcić w lewo za 975 kilometrów. W stanie Piaui można było zapomnieć o wielkopowierzchniowym rolnictwie – klimat zmienił się w bardzo suchy, prawie półpustynny.


Screenshot_20201129-073223_Maps.jpg



Wcześniej zarezerwowałem nocleg w Coronel Jose Dias i zostałem zaskoczony, bo właściciel napisał do mnie po angielsku. Przestałem się dziwić gdy okazało się, że jest Niemcem od dawna żyjącym w Brazylii. Przekazał mi za to, że w tej małej miejscowości jest polski ksiądz! Od razu napisałem na podany numer whatsapp. Ksiądz nazywa się Mirosław Rietz, pochodzi z Gdyni Orłowa, a w ciągu jego już 4-letniego pobytu w Coronel Jose Dias tylko raz widział turystów z Polski, gdy odwiedzał go znajomy ksiądz z kolegami. Zdziwił się więc niemało widząc w tym wygwizdowie polską rodzinę, w dodatku z małymi dziećmi. Ksiądz Mirosław (albo Padre Miro, jak go tu nazywają) to dusza człowiek, a więc zaprzyjaźniliśmy się niemal od razu.

A oto Padre Miro w akcji:


IMG_9429.JPG




Co więcej, Padre Miro zapowiedział, że następnego dnia odwiedzimy biskupa, też z Polski. I rzeczywiście, zjedliśmy podwieczorek u biskupa diecezji Sao Raimundo Nonato Edwarda Zielskiego.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Edward_Zielski


Biskup Zielski, choć włada diecezją liczącą prawie 40 tys. km² i 180 tys. wiernych, ma w kurii tylko jednego pracownika, a sama diecezja liczy zaledwie 24 księży. Przyjął nas bardzo serdecznie, a mój syn objadł się lodami za cały tydzień. Po raz kolejny (wcześniej na dalekiej Syberii) przekonałem się, że duchowni pracujący na misjach to zwykle osobowości dużo bardziej otwarte i wyluzowane niż ci, którzy pozostają w kraju.

Poza integracją z rodakami odwiedziliśmy nasz główny cel przyjazdu do południowego Piaui, czyli Serra da Capivara. W parku odkryto najstarsze w obu Amerykach (mające nawet 26 tys. lat) rysunki naskalne o wspaniałej jakości. Rysunki prezentują nie tylko standardowe sceny polowań czy zwierząt, ale również rozrywki takie jak taniec, gimnastyka czy seks. Wszystko to we wspaniałej scenerii, wraz ze słynną skałą Pedra Furada.Część VIII – São Cristóvão i Salwador

Do Serra da Capivara trudno się dostać, trudno się też wydostać – stamtąd wszędzie jest bardzo daleko. Miałem nawet myśl, żeby dotrzeć aż do Sao Luis, ale to by oznaczało jakieś 40 godzin więcej w samochodzie. Drugi pomysł to dojazd do Recife oraz kamienia Inga, który też odpadł z uwagi na długą drogę. Stanęło na jeździe w linii prostej do miejscowości o nazwie Piranhas, położonej w stanie Alagoas nad brzegiem rzeki Sao Francisco. Piranhas to dość popularna miejscowość turystyczna, choć w zasadzie wyłącznie wśród Brazylijczyków. My jednak zatrzymaliśmy się tylko na noc, w dalszej drodze oglądając zaporę Xingu, jedną z największych w obu Amerykach.


20201202_084958.jpg



Kilka godzin drogi dalej leży niewielkie miasteczko São Cristóvão, jedno z najstarszych osiedli w Brazylii, datowane na 1590 r. Osobliwością São Cristóvão jest wpisany na listę UNESCO Plac São Francisco z historycznymi konwentami. Tutaj po raz pierwszy realnie ucierpieliśmy z powodu pandemii, bo Konwent Św. Franciszka oraz okoliczne muzea były pozamykane.

20201202_115826.jpg



Trzeba było jechać dalej, a kolejnym, tym razem dłuższym przystankiem był Salvador. Przebijanie się przez przedmieścia brazylijskich dużych miast to jedno z mniej przyjemnych doświadczeń podczas tej podróży, a Salvador jest tak położony, że jadąc lądem do ścisłego centrum trzeba przejechać kilkanaście kilometrów tkanki miejskiej. W samym mieście, szczególnie na Avenida Oceanica, korki były mniejsze niż na dojeździe.
Salvador cieszy się opinią jednego z najbardziej żywych miast Brazylii, takiego, w którym najbardziej czuć afrykańskie pochodzenie mieszkańców. I rzeczywiście, chodząc po ulicach po południu mogliśmy to potwierdzić – okolice stacji metra Lapa, gdzie mieliśmy hotel, to jeden wielki bazar, mocno w afrykańskim stylu. Ludzi było pełno i trzeba było trzymać dzieci za rękę, żeby w tym rozgardiaszu się nie pogubiły.
Zwiedzanie Salvadoru wieczorem miało niezaprzeczalnie jeden wielki plus – wszystkie słynne kościoły były w tym czasie otwarte na wieczorne msze. Tym sposobem zwiedziliśmy dwa słynne zabytki – Igreja Nossa Senhora da Piedade i Nossa Senhora da Lapa, z czego szczególnie ten drugi prezentuje się bardzo okazale. Powinniśmy rozszerzyć naszą wycieczkę o inne kościoły, ale przerzuciliśmy to na kolejny dzień i był to duży błąd – otwarty był tylko kościół Nossa Senhora do Conceicao da Praia. Pozostałe, w tym słynny Konwent św. Franciszka czy Santa Clara do Desterro, były zamknięte.

20201202_175858.jpg


20201203_081059.jpg


20201203_081316.jpg



Ogólnie Salvador zrobił na nas niezbyt dobre wrażenie. Podczas, gdy na brazylijskiej prowincji kolonialne miasta są wspaniale odnowione, centrum Salvadoru było szokująco wręcz zapuszczone. W zasadzie tylko bezpośrednie okolice katedry i Konwentu Św. Franciszka przypominają chwile świetności tej byłej stolicy Brazylii. Wystarczy jednak odejść dwieście metrów dalej, żeby znaleźć się wśród odrapanych lub wręcz zrujnowanych budynków, gdzie niemal cała dzielnica nadaje się do kompletnego remontu. A szkoda, bo miasto jest przepięknie położone i powinno być perełką niemalże na miarę Rio de Janeiro (które, notabene, też wymaga sporych prac remontowych w swoim centrum).Część IX – plażowanie i las deszczowy

Nie lubię plażowania i unikam go jak mogę, ale podróżując z dziećmi trzeba było uwzględnić i ich potrzeby. Tym bardziej, że czekało nas przecież 1700 kilometrów jazdy wzdłuż jednego z najpiękniejszych wybrzeży świata. Plaż do wyboru było więc mnóstwo. Uznałem, że skoro już mamy poświęcić dzień na wypoczynek, niech będzie to naprawdę coś ekstra. Najlepiej wypoczywa się w miejscach mniej dostępnych, gdzie nie można wpaść na chwilę, zaparkować przy plaży i odjechać w dowolnym momencie. Wybór padł więc na odizolowaną wysepkę Ilha do Tinhare, na którą dostać się można tylko promem (między innymi bezpośrednio z Salvadoru) lub małym samolotem, a na miejscu nie ma w ogóle samochodów. My dojechaliśmy do miejscowości Atracadouru Bom Jardim, zostawiliśmy samochód na parkingu i popłynęliśmy szybkim promem do Morro de Sao Paulo. Morro de Sao Paulo to bardzo popularna miejscowość turystyczna, z dziesiątkami knajpek i hoteli oraz co najmniej pięcioma ładnymi plażami (nazywającymi się po prostu Pierwsza, Druga, Trzecia, Czwarta i Piąta). Wszystko to jest na bardzo niewielkiej powierzchni i nawet na ostatnią plażę można się dostać na piechotę, choć marsz trwa godzinę. A samo Morro de Sao Paulo jest wyjątkowo malowniczo położone, choć zabudowie nabrzeża brakuje nieco estetyki.


20201204_160749.jpg



20201204_074138.jpg



20201203_160320.jpg



20201204_063741.jpg



20201204_081509.jpg




Miejsce do spania można znaleźć bardzo tanio, jedzenie i picie kosztuje już nieco więcej, ale za to jak wspaniale jest podane!


20201203_183509.jpg




A tak wyglądał widok z naszego hoteliku w nocy:

20201203_210118.jpg



Po opuszczeniu Morro de Sao Paulo – tym razem zwykłym promem, płynącym 2h zamiast 1h i kosztującym 11 reali zamiast 19 od osoby, udaliśmy się jeszcze do jednego znanego kurortu – Itacare. Tutaj nie było już tak fajnie, plaż było wprawdzie sporo, ale wyglądały dużo słabiej. A w miasteczku poza głównymi ulicami reszta była gruntowa, pełna wyrw i kałuż.

Kolejny dzień to znów droga na południe, z przystankiem na Wybrzeżu Odkrywców, miejscu, gdzie po raz pierwszy portugalscy żeglarze zobaczyli południowoamerykański ląd. Stało się to w miejscowości Trancoso, 21 kwietnia 1500 r. Samo Trancoso zostało założone kilkadziesiąt lat później, ale wielkiej kariery nie zrobiło – dziś to malutkie miasteczko, wioska właściwie, z malowniczymi domkami i ładnym kościółkiem na pokrytym trawą głównym placu.

20201206_092027.jpg



20201206_092412.jpg



IMG_9495.JPG



Zanim dotarliśmy do Trancoso, zwiedziliśmy jeszcze Park Narodowy Pau Brasil, fragment atlantyckiego lasu deszczowego, poświęcony szczególnie ochronie drzewa paubrasilia (polska nazwa to brezylka ciernista), od którego nazwę wziął cały kraj Brazylia. Przyjechaliśmy tam o 13.15, a formalnie wycieczki można było robić tylko do 13.00. Na szczęście strażnik się zlitował, zadzwonił po przewodnika i po uiszczeniu 140 reali około 14.00 wybraliśmy się na wycieczkę do samego parku.
Las deszczowy widziałem już wiele razy, ale przyznam, że i ja byłem zachwycony. Przewodnik był niezbędny, bo jechaliśmy kilka kilometrów terenowym samochodem w strasznej gęstwinie.

20201205_133448.jpg



20201205_143114.jpg



20201205_150112.jpg



20201205_155046.jpg



Wprawdzie nie udało się zobaczyć żadnych większych zwierząt (PN Pau Brasil słynie zwłaszcza z harpii), to i tak wycieczka była bardzo przyjemna. A z mniejszych zwierząt przeciął nam drogę taki oto pajączek…

20201205_151901.jpg

Część ostatnia - W Rio de Janeiro. Podsumowanie.

Po długiej drodze dojechaliśmy wreszcie do Rio de Janeiro, mając na pobyt w tym mieście pełne 24 godziny. Oczywiście na miasto takie jak Rio to jest przeraźliwie mało, ale taki był plan. Do Rio, drugiego największego hubu w Brazylii, będzie kiedyś jeszcze okazja zawitać i zwiedzić miasto choćby w trakcie dłuższej przesiadki. Poza tym nie ukrywam, że przeczytawszy opinie na temat bezpieczeństwa w Rio, których sporo również na forum fly4free, nie chciałem zbytnio ryzykować. Ostatecznie nie mieliśmy żadnych problemów, ale Rio było jedynym w Brazylii miejscem, gdzie czasem mogliśmy poczuć się nieswojo.

Hotel mieliśmy na Copacabanie, jakieś 300 metrów w linii prostej od deptaka i 400 m od początku słynnej plaży. Zrobiliśmy sobie dłuższy spacer, ale niestety, pogoda akurat nie dopisała – były na oko dwumetrowe fale i siąpił deszcz. Choć nie jestem fanem plaż, mogę zrozumieć, dlaczego Copacabana jest tak popularna – w końcu niewiele wielkich miast ma tak szerokie plaże w swoim ścisłym centrum. Mnie najbardziej zapadnie w pamięć widok nabrzeża wzdłuż Avenida Atlantica i szpaleru wieżowców przy samej plaży.



Dodaj Komentarz

Komentarze (8)

ann-a-k 16 grudnia 2020 02:55 Odpowiedz
Z nieba mi spadłeś z tą relacja i będę czekać z wypiekami na twarzy na każdy odcinek. Coraz śmielej się skłaniam na zakup biletów na kwiecień więc taka relacja na wagę złota!
ann-a-k 16 grudnia 2020 16:46 Odpowiedz
A mógłbyś na szybko powiedzieć na jak oceniacie Salvador? Zaczęłam robić plan porózy , wcześniej nie wliczałam tego miasta, ale popatrzyłam jeszcze na mapę zainspirowana waszą wstawioną tutaj i wychodzi mi że mogłabym przeznaczyć 2-3 dni. Warto na tak krótki czas? Opowiedziałbyś o covidowej sytuacji? Jest mniej ludzi na ulicach i w komunikacji ? Da się unikać skupisk itd? Należę do tych co jednak wirusa się boją więc wszędzie chodzę jednak z żelem, maseczką i omijam zatłoczone miejsca. Ciekawi mnie na ile można w Brazylii zachowywać teraz podstawowe środki ostrożności i czy lokalsi raczej uważają.
man4business 16 grudnia 2020 18:36 Odpowiedz
Świetna trasa! Najprostsze pytania, jakie się nasuwają, to: mówisz po portugalsku? wszyscy, którzy byli w Brazylii wiedzą, że są tam mocno oporni na języki obce, a hiszpański przydaje się tylko, jeśli samemu po hiszpańsku mówi się bardzo dobrze. I drugie - jak z bezpieczeństwem? Na drogach, w miejscach postoju, zwiedzanych? Czekam(y) na dalsze części!
woy 16 grudnia 2020 20:32 Odpowiedz
@man4businessNie mówię po portugalsku i z tym był problem, bo w ciągu 18 dni poza Rio spotkaliśmy tylko dwie osoby (akurat siostry), które mówiły po angielsku. Poza tym zero jakichkolwiek języków obcych. Jak było trzeba, google translator dawał radę.Mówię za to po hiszpańsku, i to dość dobrze (poziom gdzieś pomiędzy B1 i B2) i chciałbym obalić mit, że to się jakoś mocno przydaje. Owszem, rozumiałem większość komunikatów pisanych oraz umiałem liczyć (liczebniki są w obu językach bardzo podobne), ale jak zaczynałem coś tłumaczyć, to niewiele z tego docierało. A jak inni mówili do mnie, to docierało jeszcze mniej ;) Co do bezpieczeństwa, to też jeszcze wybrzmi w relacji. Poza Rio i Salwadorem czuliśmy się wszędzie absolutnie bezpiecznie, w mniejszych miastach nie było problemu z chodzeniem po zmroku, czasami też zdarzało się już w ciemnościach jeździć i późno dotrzeć do hotelu. Nikt nas przed niczym nie ostrzegał i w ogóle nie mieliśmy wrażenia, że bezpieczeństwo jest jakimś problemem. Pośrednio mogły o tym świadczyć jedynie domy i hotele, otoczone wysokimi płotami pod napięciem, ale może to kwestia mody, która przybyła z wielkich miast.W Rio i Salwadorze też nie czuliśmy się niebezpiecznie, ale trochę nieswojo - w Rio przez chmary bezdomnych, w Salwadorze przez ogólnie odrapane budynki i "zakazaną" okolicę nawet w ścisłym centrum, tylko krok dalej od starówki.
cart 28 stycznia 2021 18:12 Odpowiedz
Przy tak wolnej jeździe ilość kilometrów jednak zatrważająca ;)
katka256 3 lutego 2021 23:13 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja i podróż, wiele osób teraz boi się Brazylii.Trochę tylko kiepska jakość zdjęć, ale to taka mała uwaga.
paulinatyl 27 marca 2021 23:08 Odpowiedz
Wspaniała relacji, i polski akcent. Miałam okazję być na Kubie w 2012 roku ale odwiedziłam tylko Hawanę i Varadero. Zdjęcia i opowieść zachęcają do powrotu i podróży w głąb kraju. Kubańczycy to bardzo mili ludzie, gościnni i grzeczni. Polecam każdemu ten kierunek, niezwykle bezpieczny jak na dzisiejsze czasy.
tropikey 27 marca 2021 23:08 Odpowiedz
Kuba to niewątpliwie piękny kraj, a i ludzie zapewne przesympatyczni, przynajmniej niektórzy, ale zachodzę w głowę, jaki ma to związek z Brazylią :D ?